Archiwum 13 kwietnia 2005


kwi 13 2005 SAMOTNOŚĆ
Komentarze: 8

 

 

Ja i moja samotność jesteśmy nierozłączne odkąd pamiętam. Nie chodzi mi o tą powierzchowną samotność, gdy nie ma się przyjaciół, znajomych , faceta… Otacza mnie wielu ludzi. Bardzo lubię z nimi kontakty, ale mimo to czuje się bardzo samotna. Moja samotność jest głębsza. Dotyczy mnie tam w środku, bardzo głęboko.

Mam przyjaciółkę – wcześniej było ich kilka- mam wielu znajomych, co jakiś czas przewijał się jakiś facet, tak więc nie jestem sama.  Jednak czuje ogromny brak miłości, czymkolwiek ona jest.  Wiele razy myślałam, ze kogoś kocham, ale teraz sądzę, że to nie była miłość tylko raz zauroczenie innym razem przyzwyczajenie.

W sumie to chyba nie wiem co to jest miłość – taka prawdziwa, nie udawana. Nie znam – nie pamiętam miłości tej pierwszej, tej rodzinnej. Niby mówiło się o tym, ale nie okazywało. Nikt mnie nie przytulał, nie mówił, ze jestem wspaniała, ze cos dobrze zrobiłam, ze mino iż zrobiłam cos złego to i tak jestem kochana. Nie było tego. Sama teraz już jako dorosła osoba łapie się na tym, ze nie potrafię kogoś pochwalić, przytulić , powiedzieć jak bardzo mi na tej osobie zależy. W ogóle nie umiem mówić o uczuciach, bo u mnie się na te tematy nie rozmawiało. Ba, długo w ogóle nie miałam prawa głosu jako dzieciak. Pamiętam, ze całe życie bardzo pragnęłam przytulenia, zwykłego pogłaskania po głowie, położenia się przy kimś. Niestety nie było mi to dane, więc musiałam nauczyć się żyć bez tego. Nawet przestałam lubić zwierzęta, bo drażni mnie to, ze ludzie potrafią dać więcej uczucia psu niż człowiekowi.

Prawie całkowicie  wyeliminowałam to uczucie z mojego życiorysu. Zajęłam się nauką , pracą, spotkaniami ze znajomymi. To wszystko miało zagłuszyć moją wewnętrzną samotność. Nieźle sobie z tym radziłam. Sukcesy na studiach, w miedzy czasie praca, awanse na studiach. Wszystko super. Do momentu gdy okazało się, ze właśnie przez to moje wcześniejsze wyeliminowanie z życia miłości, rozwalałam sobie każdy związek na starcie.

Uważałam (tzn. takich głupot mi nawkładano do głowy w domu), że mój facet musi być: dobrze wykształcony, zaradny, zadbany, dobrze wychowany, inteligentny, musi osiągać sukcesy ….Poniekąd racja, zwracam na niektóre z tych cech bardzo dużą uwagę. Niestety nie nauczono mnie, nie pokazano mi, ze facet powinien przede wszystkim kochać mnie, opiekować się mną i dawać mi poczucie ciepła i bezpieczeństwa.  Nie widziałam takich cech u mojego ojca ani u żadnych innych mężczyzn w rodzinie i wśród znajomych. Co gorsza Oni nawet nie wykazywali cech wcześniej wymienionych. Często wręcz swoim zachowaniem odbiegali od „ustalonych standardów”.

Tak wiec nie mając żadnego pozytywnego przykładu z domu nie potrafiłam i nadal nie potrafię ( choć staram się bardzo to zmienić) tak zwyczajnie pokochać kogokolwiek.

Bardzo angażuje się natomiast od strony praktycznej w znajomości – związki. Przywiązuje się bardzo do ludzi, jestem w stanie dla nich wszystko poświęcić. Gdybym tylko mogła przeniosła bym góry by tylko uszczęśliwić kogoś mi bliskiego (nie zależnie od tego czy to kolega czy koleżanka), by tylko zobaczyć uśmiech na jego twarzy.

Czasami tez łapie się na tym, ze moje niektóre ruchy są tylko po to by „utrzymać” kogoś przy sobie, tylko dla tego, ze mi ( i tylko mi) wydaje się, że inaczej ta osoba odejdzie ode mnie. Jestem cholernie zazdrosna: o znajomych, bliskich kolegów i koleżanki, przyjaciółkę, o wszystkich z którymi zawarłam jakiś bliższy kontakt.

Jak łapie wielkiego doła to marze o dziecku. O takim człowieczku, dla którego zawsze będę najważniejsza, które będzie mnie kochało ot tak po prostu – bo jestem. Takie dziecko mnie nie zostawi - przynajmniej przez 18 lat. Może przy nim nauczyła bym się kochać?

To wszystko i wiele jeszcze innych powodów składa się na moja głęboka, wewnętrzną samotność. Problem w tym ,ze nikt nie dostrzega we mnie tego problemu bo łatwo dogaduje się z ludźmi, bo lubią mnie, bo nie mam kłopotu z zawieraniem „zwykłych „ znajomości i jestem otwarta. To naprawdę mnie gubi, bo gdy zaczynam mówić, ze mam problem z tym czy innym to nikt mi nie wierzy. Dla ludzi to ja zawsze byłam ramieniem do wypłakania się, zawsze silna z trafnymi rozwiązaniami na każdy problem.

Tylko, jak Ja chcę pogadać to okazuje się, ze moje problemy przerastają wszystkich.

Muszę nad sobą bardziej popracować, bo inaczej oszaleję.

 

ja25 : :