NI MŁODA, NI STARA
Komentarze: 3
Jak już wcześniej wspomniałam: moje dzieciństwo skończyło się w wieku czterech lat. Na ten fakt złożyło się wiele czynników. Pierwszym było „odtrącenie” przez rodziców również wcześniej opisywane. Kolejnymi czynnikami były miedzy innymi: kłopoty finansowe, urodziny siostry (kolejna osoba do opieki), obarczanie mnie – małego dziecka problemami dorosłych, wbijanie mi do głowy haseł o mojej „ dorosłości i dojrzałości” w aspekcie wielu spraw, choroba siostry, choroba brata, choroba ojca, choroba matki … Ale po kolei.
Nie wiem kiedy to dokładnie nastąpiło (początek transformacji gospodarczej) ale zaczęły się kłopoty finansowe, więc i kłótnie. Szybko musiałam dorosnąć, bo wmawiano mi, że jestem juz dużą dziewczynką i: nie powinnam zawracać głowy rodzicom, nie powinnam niczego chcieć, nie powinnam dużo mówić ( "bo dzieci i ryby głosu nie maja"), za to powinnam zawsze pomagać, zajmować się rodzeństwem, umieć załatwiać różne rzeczy, dobrze uczyć się itd.
Dzieciństwo kojarzy mi się z zeszytem w którym matka musiała wpisywać wszystkie wydatki na nas i później rozliczać sie z ojcem ( ma pracę poza domem). To było dla mnie wtedy bardzo poniżające bo wtedy dopiero poznałam swoja wartość: w styczniu - 15000zł w lutym 14 900 zł.
W między czasie musiałam być dorosła bo na początku chorowała moja siostra (jako niemowlę często traciła przytomność) w późniejszym okresie mój brat (problemy z sercem i alergią). I znowu cały czas był poświęcany im- chorującym. Dla małego dziecka nie było to łatwe.
Miotałam się miedzy prostą dziecinnością a wymuszona dorosłością. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca w tej hierarchii. Rodzice w zależności od własnych potrzeb traktowali mnie raz jak dorosła innym razem jak dzieciaka.
Och! Jak byłam chwalona gdy w wieku 6-7 lat potrafiłam iść do jakiegoś urzędu po kartki czy załatwić jakieś sprawy! Wtedy mówiono mi jaka jestem mądra, rezolutna i zaradna.
Nigdy nie użalałam się nad sobą bo chyba nawet nie wiedziałam że coś takiego istnieje jak użalanie się. Do dziś dźwięczą mi w uszach powtarzane przy każdej możliwej okoliczności słowa wypowiadane przez babcię „ Pomagaj mamie. Oj jaka Ona jest chora, nieszczęśliwa i zapracowana. Pomagaj mamie bo ona jest chora…..”. Całe Zycie słyszałam, że mam pomagać mamie bo ona jest chora. Gdy byłam starsza zapytałam mamę na co ona całe życie chorowała? Ona stwierdziła, ze do tej pory w sumie na nic bardzo poważnego. Byłam tym załamana. Całe moje dzieciństwo wmawiano mi jaka to jestem niegodziwa nie słuchając się i nie pomagając (co było absolutna nieprawda) ciężko chorej matce, gdy tak na prawdę ona była ogólnie zdrowa. Czułam się stłamszona i oszukana, choć wtedy nie potrafiłam nazwać swoich uczuć.
Kolejnym czynnikiem wpływającym na moją szybka dorosłość była ciężka choroba mamy w momencie, kiedy bardzo jej potrzebowałam ( koniec podstawówki-wybór nowej szkoły-aklimatyzacja w nowym środowisku).
Znowu musiałam być dorosła. Ojciec początkowo w rejsie, brat ma problemy ze szkołą i „kolesiami”, siostra do pierwszej komunii, matka umierająca w szpitalu i ja- ze swoimi zduszonymi problemami, zdająca pierwsze w życiu egzaminy (do LO), prowadząca dom. Dała bym sobie radę-oczywiście. Musiałam jednak stawić czoła kolejnej mi najbliższej osobie – ojcu, który całą swoja niemoc i zagubienie w nowej sytuacji odgrywał na mnie poniżając mnie i znęcając się psychicznie.
Z takim bagażem rozpoczęłam swoja edukację w znienawidzonym przeze mnie Liceum Ogólnokształcącym. Marzył mi się Ekonomik, ale o tym dlaczego go wybrałam napisze innym razem.
I znowu kolejny raz się zawiodłam myśląc, ze nauczyciele są ludźmi (sama obecnie mam taki zawód) i zrozumieją mnie. W skrócie – nie było tak jak myślałam, było bardzo źle. Kolejne niepowodzenia i brak oparcia.
Rok szkolny przeplatał mi się wakacjami – roboczymi. Od 15 roku życia prawie każde wakacje spędzałam w pracy sezonowej. Pierwsze „własne” pieniądze wydałam na nowa encyklopedię i słowniki bo stare były już bardzo nadszarpnięte przez czas. Pozostałe pieniądze wydałam na ubrania. Zawsze tak było, że przez wakacje zarabiałam na podręczniki do szkoły oraz ubrania. Rodzice nie dawali mi lub bardzo sporadycznie pieniądze na ciuchy. Jak cos miałam to po starszych kuzynkach (opisanych wcześniej) lub kupione za własne pieniądze. Tak wiec nowe spodnie i bluzki miałam kupowane tylko na początku września – po pracy. Cały rok chodziło się w tym samym (pranym oczywiście J ). W ciągu roku szkolnego nie było mowy o dodatkowej kasie na kino, czy dyskotekę.
No i tak to po woli mijało. Jako mały dzieciak byłam juz dorosła. Nikt mnie nie przytulał, nie okazywał miłości, nie mówił jaka jestem fajna. Byłam wiecznie „gnojona” , poniżana i dołowana.
Moi znajomi, przyjaciele przejmowali się swoimi miłościami, problemami w szkole a ja zastanawiałam się jak tu przetrwać „do pierwszego”. Gdy inni dorastali ja już od wielu lat byłam stara.
Dodaj komentarz